Święty gniew kierownika budowy

Święty gniew kierownika budowy

Operator zbyt wolno pracuje

Swego czasu trafiłem na budowę gdzie polecono mi koniecznie, przed wejściem na dźwig, udać się do biura budowy po kask. Biuro budowy było spore. W jego wnętrzu znajdowały się drzwi, za którymi schowano jakieś malutkie pomieszczenie. Chyba jakiś składzik na miotły czy coś. Akurat wchodził tam chudy biały kask w jasnej koszuli. Przywitał mnie drugi z nich. Był wysoki i miał szerokie bary. Przez okno pokazał mi mój dźwig, a potem zaczął narzekać na poprzedniego operatora. Chryste Panie jak on powoli pracował. Ruszał się jak rozwielitka w oleju. Jakby ślimak ruchał łódź podwodną. Jak sceny, w których Keanu Reeves omija pociski. Nasłuchałem się czego miałem, dostałem biały kask i ruszyłem na żuraw.

Na górze cisza. Radio było włączone i milczało. Na dole wszyscy pracowali. Nikt niczego ode mnie nie chciał. Czysta bajka. Jakim w ogóle cudem poprzedni operator pracował powoli, skoro tam się w ogóle nie pracowało? Leżałem sobie na fotelu gdzie robiłem może jeden ruch na godzinę. Ale to operator powoli pracował.

W końcu bardzo przyjemny głos Pani sygnalistki z Ukrainy zaprosił mnie na rozładunek stali. Jeden rzut oka wystarczył, żeby zepsuć mi nastrój. Stal na naczepie wyglądała jak makaron spaghetti, a jego rozładunek przypominał grę w bierki. Co chwila przeczepianie ładunków bo stal była tak splątana, że paczki przygniatały się wzajemnie. Nigdy wcześniej nie rozładowywałem takiego rozpierdolu. Żeby załadować te schody penrose’a posłużono się chyba pługiem. Postępy z rozładowaniem tego syfu były jak postępy w walce z wirusem celebrytą. Niewidoczne gołym okiem. Po drodze miała być przerwa, ale zgodziłem się ją przełożyć do zakończenia rozładunku. Rozładunek trwał cztery godziny. Cztery godziny udręki! Nigdy wcześniej nie zmarnowałem tyle czasu na jeden samochód. Po wszystkim opadłem na fotel bez sił. Pani sygnalistka podziękowała za szybki … okay … rozładunek i ogłosiła przerwę. Szybki rozładunek. … Ale to operator powoli pracował.

Po przerwie zaczęliśmy zamykać ściany, których najwyraźniej nie zdążyli skończyć poprzedniego dnia. Były to długie, proste szalunki złożone z samych mamutów. Żadnych połamańców, kątów, rozwidleń, skosów czy łuków. Dwa długie proste odcinki. Banalna robota. Ułożenie tych kilku brakujących mamutów, każdej innej ekipie zajęłoby może czterdzieści minut. Jeżeli mieliby w tym czasie pół godziny przerwy. I to ze zbiciem i posmarowaniem. Tam trwało to kilka godzin. Nie robiłem praktycznie nic. Może kilka ruchów na godzinę. Ale to operator powoli pracował.

Jakoś po piętnastej przyjechała gruszka z betonem. Ekipa zahaczyła kibel i zaczęliśmy wylewkę. Na pierwszy ogień poszedł słup. Najprostsza robota. W każdych normalnych warunkach wylewka słupa to kwestia niecałej minuty. Kiedy operator podjedzie z betonem nad słup, ekipa po prostu wkłada kondoma do środka i otwiera zawór aż szalunek się wypełni. Piętnaście sekund i po wszystkim. Może czasem trzeba mocniej wibrować albo coś dolać, ale to tyle. Więcej czasu zajmuje dostarczenie betonu żurawiem niż sama wylewka. Nie wiem czemu, ale zamiast lać beton jak wszyscy inni, tamci robili wylewkę jednego słupa przez czterdzieści pięć minut. Jeden słup, który powinien być wylany na pstryknięcie, zjadł tym ludziom tyle czasu, w ile można całą gruszkę wylać. Mieli tam płacone od godziny? Nie wiedziałem tego. Wiedziałem tylko jedno. To operator powoli pracował.

Słup był duży i jeden kibel nie wystarczył. Pojęcia nie mam czemu zalewali go z taką monumentalną opieszałością. Zazwyczaj wylewka ścian i słupów to kwestia otwarcia zaworu i chuj. Niech się leje. Dopiero, kiedy szalunek zaczyna się wypełniać, ekipa zwalnia tempo. Chcąc wlać do środka odpowiednią ilość betonu i go nie przelać, przy końcu wylewki robią to powoli. Tamta załoga z jakiegoś powodu od samego początku lała powoli. Podjechałem do nich z drugim kiblem. Dolewka trwała kolejne piętnaście minut. Ci ludzie w całą godzinę zdążyli zalać tylko jeden słup. Ale to operator powoli pracował.

Kiedy dolaliśmy słup trzeba było wylać drugi. Ta sama historia. Tempo bez zmian. Zrobiłem szybką matematykę. Załoga potrzebowała czterdziestu pięciu minut na wylewkę jednego kibla. W gruszce znajdowało się od ośmiu do dziesięciu metrów betonu. Do kibla wchodził metr. Oznaczało to, że do końca roboty czekało mnie jeszcze jakieś ponad pięć godzin pracy. Czyli w sumie czternaście. Nie miałem zamiaru robić tak długo. Zadzwoniłem do Karoliny uprzedzić ją o nadchodzących jękach z biura budowy. Wtedy jak na zawołanie podjechała druga gruszka. Tak oto dzień pracy miał wydłużyć się do godzin dwudziestu. Kiedy Karolina odebrała, przypomniałem jej o mojej niedorzecznej zachciance pracy w zgodzie z przepisami, czyli osiem godzin i o umówionym warunku pracy do ewentualnie godzin dziesięciu. Nad tym warunkiem uścisnęliśmy sobie dłonie. Powiedziała, że ogarnie.

Chwilę potem zadzwonił wysoki kierownik. Nawet Franc Maurer podczas trwania całej trylogii nie zdołał wylać z siebie tylu epitetów, ile tamten biały kask w jednym połączeniu telefonicznym. Gdzieś po drodze bardzo uprzejmie kazał mi siedzieć na dupie i się z dźwigu nie ruszać, a potem dalej żargon budowlany Władysława Pasikowskiego. Nie dał mi dojść do słowa. Kiedy się zmęczył, po prostu urwał połączenie. Nie ma co białe kaski to ludzie z klasą. Skoro nie dane mi było pisnąć, haki w górę, operator w dół. Hakowa odpięła kibel i zacząłem zwijać maszynę. Zaraz potem znowu zadzwoniła Karolina.

  • Czy w ramach wyjątku zgodziłby się Pan im wylać ten beton?
  • Wylewka tutaj będzie trwać z dziesięć godzin albo i lepiej. Tutaj potrzeba operatora na drugą i trzecią zmianę bo jeden fizycznie nawet nie dałby rady. Choćby nie wiem jak bardzo chciał!
  • To co? Zostanie Pan dolać ten beton?
  • Ehh… Nie. Nie zostanę dolać betonu.

Kadrowa była zmartwiona. Jeszcze raz powiedziała, że coś ogarnie i rozłączyła się. Jakieś dwie minuty później znowu zadzwoniła. Tym razem z informacją, że ktoś zaraz na dźwigu się stawi i mogę bezpiecznie wracać do domu. Wszystko było dobrze. Teraz tylko spakować plecak, pokręcić bekę z kierownika, który wcześniej nabijał się z powolnego operatora, oddać mu biały kask i do domu.

W drodze na dół, na wieży dźwigu, spotkałem operatora, który wchodził na drugą zmianę. Coś za szybko im się to zastępstwo ogarnąć udało. Nim zdążyliśmy się spotkać, ten już z oddali zaczął na mnie krzyczeć. Kiedy się zbliżyliśmy, odpalił ciężką artylerię. Wściekał się jakobym to ja kazał mu zapierdalać na dźwigu drugą zmianę.

  • Ja ci niby kazałem tutaj na górę przyjść? Jak dla mnie to się możesz wyszczać z tego dźwigu.
  • No tak! Ale to przez ciebie musiałem tu przyjść!

Wisieliśmy na jednej wysokości na przeciwko siebie. Po obu stronach drabiny. Imć drugi operator skończył właśnie robotę na dźwigu obok i zamiast do domu, Karolina kazała mu dokończyć robotę u mnie. Przekonywałem go, że nie przeze mnie tu przyszedł. Że skoro tu jest to sam tak postanowił.

  • Przyszedłeś tu sam z własnej woli. Nikt ci nie kazał tu przyjść tak jak nikt nie kazał tu siedzieć mi. A jak dopiero co robiłeś na jednym dźwigu to pracować na tym nawet ci nie wolno.

Zmiennik zamilkł. W ułamku sekundy humor mu się poprawił. Powiedział, że w sumie to może i lepiej wyszło bo przynajmniej więcej zarobi. Uśmiechnął się i pogodzeni ruszyliśmy w swoje strony. On w górę, ja w dół.

Święty gniew

W biurze ponownie było dwóch kierasów. Tym razem, zaraz po tym jak się przywitałem, ten wielki wlazł do składziku na miotły. Chudy w jasnej koszuli był dziwnie przyjazny. Zapytał mnie czy naprawdę byłoby takim wielkim problemem zostać tą godzinę dłużej? Powiedziałem, że tak i dodałem, że tam roboty zostało nie na godzinę, ale na całą ośmiogodzinną zmianę.

  • Jak oni jeden słup tam godzinę wylewali, to te dwie gruszki będziecie lali do jutra rana. A tamten kieras co wlazł do składziku na miotły śmiał się, że wczoraj ponoć to operator powoli pracował. Wy tu wcale lepszego nie potrzebujecie. Skoro ekipa przez cały dzień pół ściany tylko zbiła i przez godzinę lali jeden słup to po co wam szybszy operator?

Kieras w pomieszczeniu z miotłami chyba stał z uchem przyklejonym do drzwi. Wyparował stamtąd w istnej furii i podleciał do mnie drąc się wniebogłosy. Moje dłonie od razu wylądowały w gardzie.

  • A jakby tamten operator nie zgodził się wejść na twój dźwig!? To coooooo!?! Co ja bym z tym betonem zrobił!?

No nie powiem wystraszył mnie chłop. Szybko jednak otrząsnąłem się z szoku.

  • Ale przyszedł. Co za problem?
  • Kurwa przyszedł! Za ciebie gościu przyszedł! Jakie przyszedł?! A jakby kurwa nie przyszedł? Co ja bym kurwa z tym betonem zrobił!?
  • Przyszedłby ktoś inny.

Widziałem jak kieras robił się czerwony.

  • Jaki inny?! Skąd inny?! Gościu! Jaki kurwa inny?! A jak by nie było innego to co?!
  • To nic. Jutro byście wylali.

Kierasowi aż się włosy w nosie zjeżyły ze wściekłości.

  • Jakie co? Jakie jutro?! Pojebało jutro!? Gościu! Kurwa teraz beton przyjechał to trzeba wylać! Kurwa! Żadne jutro! Jakie jutro!?
  • I tak będziecie to lali do jutra.

W kierasku coś jakby pękło. Za to ten drugi oparty był o stół z cieniem uśmiechu na twarzy.

  • Jakiego jutra?! Gościu! Kurwa! Za godzinę będzie wylane! Co jutra!? Jakiego jutra!?
  • Mógł ktoś przecież sprawdzić roboty przed zamówieniem betonu.

Kieras zrobił się cały fioletowo bordowy. Energia kurwiczna promieniowała od niego z taką mocą, że cieknąca z jego pyska piana mogłaby wypalić dziurę w podłodze.

  • Jakie sprawdzić!? Gościu! Kurwa! Jakie sprawdzić! Co kurwa sprawdzić?! Kurwa beton zamówiony jest to trzeba wylać!
  • Przepisowy czas pracy operatora to osiem godzin, a ja i tak przerobiłem dziesięć. Rozumiem, że w ramach podziękowania dostanę jakąś premię.

Ze wściekłości żyły wyskoczyły mu na całym kierowniku. Jakby ciśnienie jego błękitnej krwi równe było warunkom spotykanym na dnie rowu mariańskiego przy zetknięciu z pustką kosmosu.

  • Kurwa! Jakie osiem godzin!? Jaki kurwa przepisowy czas!? Weź nie pierdol gościu! Weź mnie nie wkurwiaj! Kurwa! Beton przyjechał to trzeba wylać! Kurwa!
  • To weźcie operatora na drugą zmianę.

Jego sina wcześniej twarz zaczęła mienić się różnymi kolorami. Na przemian była ona czerwona, zielona, niebieska i biała. Zlewała się wtedy z kontrastującym przedtem kaskiem i na białej kuli widoczne były tylko jego żółto-czerwone ze wściekłości oczy. Te znikały w momencie, kiedy twarz kierasa na powrót czerwieniała i siniała. Nadymał się bardziej niż ryba rozdymka. Niemal wypełniło kierownikiem całe biuro.

  • Kurwa jaką … kurwa co? Drugą co? Kurwa gościu! Jaką kurwa drugą zmianę!? Weź nie pierdol gościu! Kurwa! Beton przyjechał to trzeba wylać! Kurwa Gościu! Jaką drugą zmianę!?

Rozmowa z praktycznie każdym białym kaskiem wygląda w ten sam sposób. Różne mogą być co najwyżej ich reakcje. Nie każdy musiał się tak samo pienić. Czasami udają stoików, a swoje żale wylewają w kreatywnych skargach.

Tak czy inaczej niezmienny pozostaje jeden drobiazg. Cokolwiek by powiedział operator, nie ma najmniejszego znaczenia. Żadna z jego sugestii nie będzie brana pod uwagę, gdyż nie ma co się nad nią w ogóle głowić. Wszystko traciło znaczenie w obliczu betonu. Argument betonu jest jak liberum veto w przedrozbiorowej Polsce. Ludzie się śmieją, że betony mamy w polityce, wojsku czy w policji. Pojęcia nie mam dlaczego to porównanie nie pojawia się w budowlance. Może dlatego, że to wcale nie byłoby porównanie? Białe kaski w naszej nadwiślańskiej ojczyźnie mają najebane betonu pod sufitem w sensie dosłownym. Nic w ich smutnym życiu nic nie jest ważniejsze niż beton. Choćby Areczek na raka umierał i umówiony był na ostatnią wizytę u lekarza, która mogłaby mu dać cień szansy na ratunek, wizyta ta nie miałaby najmniejszego nawet znaczenia. Nie w obliczu przyjazdu betonu. Beton przyjechał, trzeba wylać. Oni chyba puszczają sobie tą zapętloną frazę podczas snu. Warunkują się jak u Huxleya. Nie znajduję innego wyjaśnienia tego fenomenu.

Za plecami furiata stał ten chudy kierownik. Opierał się o stół i kręcił głową rozbawiony do rozpuku. Widać nie raz miał okazję oglądać wybuch tego nadmiaru bólu dupy. Na jego widok i mi się humor poprawił.

  • To ostatecznie dalibyście chłopakom jakąś jajecznicę, żeby mieli siły i wylalibyście ten beton wiaderkami.

Twarz kierasa przybrała koloru, którego ludzkie oko nie mogłoby wychwycić. Szajbus promieniował w zakresie fal czerwonych i ultrafioletowych. Gdyby wtedy w punkcie libracyjnym Lagrange’a 2 orbitował sobie teleskop Jamesa Webba i skierował swoje złote zwierciadła na planetę ziemia, gorąc bijący z pewnego gdańskiego biura budowy uszkodziły delikatną aparaturę tego urządzenia. Ciśnienie mało nie rozerwało kierasa na strzępy. Biały kask na jego czaszce zaczął się kołysać i drgać. Zupełnie jak pokrywka na garnku gotujących się kartofli. Przekrwione oczy wyskoczyły mu z orbit. Na jego szyi zaczęła pulsować potężna tętnica, która prowadziła aż na skroń gdzie rozdwajała się na kształt litery „Y”. Jak żyła na fiucie. Pulsowała ona rownomiernie do szybkości jego napierdalającego w wściekłym szale serca. Już prawie miał paść na zawał. Nadymał się jeszcze bardziej próbując chciwie zaciągnąć powietrze w płuca. Z trudem wypluwał pojedyncze sylaby.

  • Jakiego co? Jak? Jakie … jakie wiaderka? Kurwa! O czym ty … co ty gościu pierdolisz?

Wykasływał słowa przez zmiażdżone gardło. Zupełnie jakby jego wściekłość przybrała ludzką formę i założyła mu mataleo.

  • Kurwa wiaderka? Weź już … weź się kurwa. Weź już wypierdalaj z mojego biura co? Nie chce mi się z tobą gadać. Wyjazd mi stąd. No już! Won!
  • Jeszcze raport.

Podsunąłem pojebowi kartkę z moimi dziesięcioma godzinami do podpisu. Kieras, niby nadmiernie dmuchany balonik, zaczął dosłownie rosnąć. Nadymał się jakby pompowano powietrze nie tylko w jego płuca, ale też pod skórę i kości. Z powodu rozrostu jego organizmu chyba zaatakował go niedobór krwi, bo skóra na jego ciele zrobiła się bardziej biała niż kask na głowie. Wystarczyło nakłuć go igłą żeby wybuchł jak napełniony helem. Kieras chyba chciał coś powiedzieć, ale zapowietrzyłsię tak, że zdołał wykrztusić z siebie takie ciche:

  • Kurfa …
  • Ja ci podpiszę. - Powiedział ten chudy z tyłu. Był w zaskakująco dobrym nastroju.

Minąłem nadymanego draba. Wręczyłem chudemu raport i biały kask. Podpisał go i pięknie się pożegnałem. Duży chyba nadepnął na pinezkę bo jakby ciśnienie z niego uszło.

Kiedy wychodziłem z biura, już całkiem spokojnie, raz jeszcze zadał mi pytanie, czemu nie zostałem dolać im tego betonu. Naprawdę miał trudności z przyswajaniem informacji. Postanowiłem zebrać się na szczerość. W dwóch zdaniach opowiedziałem mu o kilku akcjach, kiedy zostawałem po godzinach, a i tak kończyło się na skargach i obelgach ze strony kierasów. Dodałem, że nie miałem zamiaru nigdy więcej nadstawiać za kierowników dupy. Duży kieras znowu jakby chciał się nadymać, ale chyba zabrakło mu sił. Ciśnienie poszło uszami.

  • Skoro masz jakieś urazy to powinieneś iść do psychiatry.
  • Każdy doświadczony operator powinien iść do psychiatry, ale kierownik … żaden.

Kieras chyba jednak znalazł w sobie pokłady siły na drugą rundę. Sam za to życzyłem mu przyjemnego wieczoru i wyszedłem. Mogłem odhaczyć kolejny udany dzień. A w drodze na parking minęła mnie wjeżdżająca na teren trzecia gruszka z betonem. …

Beton jest to trzeba wylać …

 

Ciąg dalszy i więcej podobnych historii:

https://dzonyoperator.pl/products/potezni-ryzodawcy-vs-my-popychadla-bez-cenzury

 

Czekamy na wasze komentarze :D

Powrót do blogu

Zostaw komentarz