Jak Panie i Panowie z dźwigu załatwiają „ potrzebę" w pracy?

Jak Panie i Panowie z dźwigu załatwiają „ potrzebę" w pracy?

Zew natury

To, że operatorzy przyjeżdżają do siebie na zastępstwa jest czymś zupełnie normalnym. Dobry zwyczaj nakazuje, żeby właściciel kontraktu przed wizytą kolegi poznosił na dół swoje pamiątki. Wpadłem raz na zastępstwo do Eustachego i okazało się, że tego nie zrobił. Podczas przerwy spostrzegłem, coś tuż za moim uchem. Między tym krótkim odcinkiem konstrukcji wieży, a ścianą kabiny, wciśnięte były trzy butelki ze szczynami. Tuż obok zagłówka. No myślałem, że tam pawia puszczę. Chciałem to wywalić, ale brzydziłem się dotknąć. Zaraz zadzwoniłem do Eustachego z grzecznym zapytaniem o te single malty przy fotelu. On tak na co dzień pracował? Magazynował tam trunek do dojrzewania? A może poprzedniego piątku tak go przycisnęło, że zapełnił wszystkie cztery, a mógł znieść tylko jedną? Ale w takim razie czemu na miejsce leżakowania tych butelek whisky wybrał akurat zagłówek fotela? Nie uzyskałem klarownej odpowiedzi. Zrobiłem tym butelkom zdjęcie i wrzuciłem na grupę dla operatorów. Żadnych danych o operatorze ani budowie nie podałem. Pozostałe półtorej godziny udawałem, że zapomniałem o tych szczochach za głową.

Na tamtej 112EC miała też miejsca prawdziwie traumatyczna sytuacja. Kiedyś po kilku piwach Eustachy zebrał się na odwagę i podzielił z nami tą historią. Była mroźna zima. Wspinał się z rana w ciemności po oblodzonej drabince. Tuż przed wejściem do kabiny poczuł ten znajomy ruch w jelitach.

  • Na przerwie chyba będzie mnie czekać spacer w dół. - Pomyślał.

Bóg chciał inaczej. Po piętnastu minutach walka była już nie do zwyciężenia.

Liebherr 112EC jest maszyną centralno-kabinowa. Większość żurawi ma kabiny umiejscowione niejako obok wysięgnika. Wysięgnik LH112EC wydaje się niejako leżeć na kabinie. Wchodząc po jego wieży, wpierw, dociera się do wieńca. Wieniec jest tym ruchomym elementem na którym obraca się wysięgnik. Na Liebherr 112 jest on wielki, przestronny i opancerzony jak czołgowa wieża. Wewnątrz znajduje się dodatkowa drabina prowadząca już do wnętrza kabiny przez właz w podłodze. Sama kabina jest naprawdę duża. Jak w kiosku ruchu. Oczywiście ciężki wysięgnik z przeciwwagą nie stoi sobie na blaszanych ścianach kabiny. Z wieńca do wysięgnika poprowadzony jest jeszcze krótki odcinek wieży. To on obudowany jest kabiną i w niej pracuje operator.

Eustachy bardzo kreatywnie opowiadał o wszystkich stanach przez jakie przechodziło jego ciało i umysł podczas tego nagłego ataku. Szybko doszedł do wniosku, że walka była przegrana. Rzucił robotę, wziął paczkę chusteczek i wyskoczył z kabiny. Daleko nie zaszedł. Nie zdążył nawet minąć progu włazu nim poczuł, że oto nadszedł ten moment. Zsunął się zaledwie do ciemnego wieńca żurawia i pogodził z losem. Zaczęło się. W opancerzonym ze wszystkich stron wieńcu tego dźwigu, zdjął portki i pozwolił, aby wszystko z niego wypłynęło. W ciasnym, zimny, ciemnym wieńcu żurawia wieżowego. Pięćdziesiąt metrów nad ziemią, na stalowej podłodze, rozlała się potworna kałuża. Nawet nie chcę sobie tego wyobrażać. Po wszystkim trzeba było zdecydować co dalej. Eustachy nie znalazł innego rozwiązania niż zostawić to tak, wrócić do pracy i udawać, że nic się nie stało.

Następnego dnia rano chłop przyjechał do roboty szybciej. Objuczony w papierowe ręczniki, gumowe rękawice i inne rozmaite środki czystości. Raz jeszcze wlazł na oblodzony dźwig, tym razem z latarką na głowie. Kiedy włożył łeb do wieńca zauważył brązowe lodowisko. W nocy przywaliło -15 stopni celsjusza. Wszystko zamarzło. Odkleił kalną taflę lodu i zrzucił ją na dół, gdzie roztrzaskała się o zbrojenia. We wieńcu nie zostało ani śladu przeżytych tam wcześniej traum.

W poszukiwaniu spokoju

Z tymi kiblowymi przygodami to potrafi być naprawdę wesoło. Do czasu, aż jedna z nich nie przydarzy się tobie. Miałem kiedyś niemal identyczną sytuację. Jak gdyby nigdy nic wchodziłem z rana po drabince i nagle poczułem tą kulkę pod żołądkiem. Dokładnie ta sama myśl. „Na przerwie pewnie będzie mnie czekać spacer dźwigowego.” Podobnie jak Eustachy nie dotrwałem do przerwy. Brzuch rozbolał dosłownie z chwili na chwilę i ciśnienie w gaciach rosło. Było o tyle weselej, że Ukraińska załoga za nic na świecie nie rozumiała ani jednego słowa po Polsku. Mówili coś do mnie w swoim języku, ja do nich w swoim i tak krzyczeliśmy na siebie nawzajem przez jakieś pół godziny. Nie zrozumieli zatem, kiedy poinformowałem ich o potrzebie przerwania pracy.

Zbiegając w dół rozglądałem się za tymi charakterystycznymi niebieskimi sraczami. Zlokalizowałem dwa, ale pamiętałem, że w drodze na dźwig mijałem jeszcze dwa. Cztery Toi Toiki. Któraś musiała przecież być wolna. Bebechy wykręcały się z bólu i nie miałem przy sobie żadnego papieru. Pozostały tylko modły, aby nie rozkradli przywożonych co tydzień rolek i żebym nie narobił w pantalony. Nim zdążyłem zejść na dół, zaczął dzwonić telefon. Olałem to gdyż natura goniła.

Podbiegłem do pierwszego toja. Zajęte. Od razu otoczyli mnie imigranci ze wschodu. Szybka rozmowa i jeden z nich pokazał kciukiem w swój wypięty kuper. Chyba się zrozumieliśmy. Ktoś w środku robił dwójkę. Taran bezlitośnie napierał na czarną bramę, a jakaś niewidzialna dłoń próbowała wycisnąć jelita jak czekotubkę. Nie wiedziałem czy popuszczę z bólu, czy z rosnącego ciśnienia. Popędziłem zatem na tojkę przy biurach budowy. Zajęte. Ktoś w środku powiedział, że robił dwójkę i, że jeszcze trochę będzie z nią walczył. Zrozpaczony ruszyłem do trzeciego toja.

Biegłem naprężony jak struna. Brzuch bolał jakby w flakach krążyła rozgrzana do czerwoności, metalowa kulka. Cała budowa była prawdziwym błotniskiem. Gdzieniegdzie rozłożono długie dechy mające pełnić rolę chodnika. Były na tyle skuteczne, że i tak brodziło się w kałuży, ale chroniły przed ugrzęźnięciem. Moja desperacja sięgała tego stopnia, że biegłem już po błocie. W trzecim toju nie było papieru. Mózg dokonał szybkiej kalkulacji. Może by skorzystać, a potem zadzwonić do kogo się da o konieczności dostarczenia papieru? Już skłaniałem się do tej decyzji, ale dostrzegłem jeszcze dwie szanse. Niedaleko, w drodze na parking, był jeszcze jeden toj, a potem mój samochód, w którym miałem kilka paczek chusteczek. Uderzyłem zatem do kibla. Oczywiście zajęte. Pobiegłem do auta, szybko wydobyłem z niego chusteczki. Było to ekstremalnie niebezpieczne gdyż aby to zrobić, musiałem się schylić co bardzo osłabiło wytrzymałość zwieracza. Już nawet nie byłem blisko. Byłem pewny, że pojawiły się pęknięcia w tamie. Potem trudno było się wyprostować. Flaki bolały jak skurcz mięśnia czworogłowego. Z chusteczkami pędem wróciłem na budowę. Najbliższy toj był zajęty. Popędziłem do tego, co poprzednio był wolny. Bogom dziękuję po dziś dzień, że wciąż pozostawał bez obsady. Byłem już w takim stanie, że zdążyłem ledwie zacząć zsuwać spodnie, a czynność już się rozpoczęła. Nim jeszcze usiadłem na tronie. Znowu miałem szczęście. Wszystko trafiło tam gdzie miało.

Chryste mój który z Ojcem panujesz w niebiesiech. Ależ to była ulga. Czułem się błogo jakbym relaksował się na leżaku po seansie saunowym. Moja świadomość nie dostrzegała, że w rzeczywistości siedziałem w zimnym, wilgotnym, jebiącym gównem sraczu. Chwilę potem sprawdziłem stan bielizny. Chwalmy słońce. Żadnego śladu. Ból też powoli zaczynał słabnąć. Po kilku oddechach dopiero przypomniało mi się, że wciąż byłem operatorem żurawia na budowie i, że ktoś do mnie dzwonił. Sprawdziłem telefon. Dzwonił mój koordynator. Oddzwoniłem informując go o całej sytuacji z pominięciem nieprzyjemnych szczegółów.

  • Oni do mnie zadzwonili bo ponoć Pan opuścił dźwig i nie mógł się Pan dogadać z budową.

Kierownicy w białych kaskach jak zwykle nie zawodzą. Ich rozumy po prostu nie posiadają żadnej namiastki informacji o tym, że na górze siedzi człowiek, który może mieć jakąś nagłą potrzebę. Nie. Mimo, że powiedziałem na radiu co się dzieje, mimo, że biegałem po budowie jak wściekły, to ci zamiast zadzwonić do mnie, albo zapytać co się tak naprawdę działo to nie. Biały kask musi uknuć swoją teorię, a potem ją ubogacić i podzielić się tymi wizjami w kolejnej skardze dla statystyk. Ci ludzie naprawdę pojęcia zielonego nie mają co się na ich budowie dzieje? Czy tylko udają?

  • Zszedłem tylko na chwilę bo wzywał zew natury i powiedziałem o tym załodze. Raczej nikt nie zrozumiał bo tam sami Ukraińcy. Co miałem zrobić?
  • Rozumiem. Przekażę i nie było tematu.
  • Dziękuję.

Minęła minuta, potem dwie, trzy i po chwili znowu zadzwonił telefon. Kierownik budowy w białym jak wyschłe psie gówno kasku stwierdził, że zachowałem się nagannie gdyż nikogo o niczym nie poinformowałem. Dodał, że ekipa czeka i donieśli mu, że i tak odmawiałem pracy. Zignorował oczywiście uwagi dotyczące łączności i komunikacji z załogą. Przecież można pokazywać. A co do mojej nagłej toaletowej potrzeby, raczył poinformować mnie, że od takich rzeczy to jest przerwa. ... Pięknie podziękowałem panu białemu kaskowi za tą przygarść bezcennych informacji.

Jakoś po tej rozmowie zachciało mi się drugiej rundy i pobyt w tamtym luksusowym przybytku przedłużył się o parędziesiąt minut. Oczywiście biały kask musiał poinformować o tym cały świat. Napisał drugą skargę, którą treść można by sprowadzić do „operator za długo sra”.

Dziewczyny na dźwigu

Mistrzami w rozsiewaniu plotek i niestworzonych opowieści są konserwatorzy. Każdy żuraw wymaga przeglądu, który musi się odbywać w odstępach czasu nie dłuższych niż trzydzieści dni. Chodzą zatem z jednego dźwigu na drugi i na każdym z nich słyszą inną fascynującą opowieść. Jeden z konserwatorów o dumnej ksywie „Snajper” opowiedział mi o pewnej Pani operator. Przyjechał raz na rutynową inspekcję. Dźwig normalnie pracował. Wchodząc na górę zorientował się, że żuraw przerwał robotę. Zerknął na kabinę i nie widział w niej operatora. Wszedł pod sam wieniec na wysokość kabiny. Fotel operatora pusty. Wszedł na górę. Na przeciwwadze nie było operatora. Pod kabiną też nie. Podszedł do drzwi. Zajrzał do kabiny przez tylną szybę. Ani śladu operatora. Gdzie do diabła podział się ten człowiek? Otworzył drzwi i rozwiązał zagadkę. W kącie kabiny kucała pod drzwiami Pani operator i sikała do pudełka po margarynie.

Ciąg dalszy i więcej podobnych historii:

https://dzonyoperator.pl/products/potezni-ryzodawcy-vs-my-popychadla-bez-cenzury

 

 

Powrót do blogu

2 komentarze(-y)

“Jak Panie z dźwigu”. Czy naprawdę spotkał Pan kiedykolwiek “operatorkę” dźwigu? To nie złośliwość- po prostu w 1000 filmów z budowy na jutubach nigdy nie widziałem Pani kierownicy dźwigu.

Arek

Panie Dzony, do jasnej Anieli, mieszkam w Belgii i za zadne skarby nie moge wykonac przelewu, zeby kupic panska ksiazke. To nie fair

Lucyana

Zostaw komentarz